— Zdaje mi się, żem go już wyczytał w tym bilecie, tak dziwnie tu przybyłym — odrzekł Saint-Agnan — pan Bragelonne zapowiada mi bytność swego przyjaciela...
— Ja jestem jego przyjacielem i właśnie o mnie on mówi.
— Ażeby mnie wyzwać!
— Tak.
— I skarży się, żem go obraził.
— Okrutnie, śmiertelnie.
— Ale jakimże sposobem, gdyż jego postępowanie jest tak skryte, że nie mogę zgadnąć powodów?
— Panie — odpowiedział Porthos — mój przyjaciel zapewne ma słuszność, a co do jego postępowania, jeżeli ono jest tajemniczem, to tylko siebie możesz pan o to oskarżać.
— Tajemnica, niechże i tak będzie, cóż to za tajemnica?
— Przebacz pan, że w szczegóły wchodzić nie będę, a to dla bardzo ważnych przyczyn.
— Które ja doskonale pojmuję. A zatem dotkniemy ich zlekka. No cóż tedy, słucham pana.
— Najpierwszym powodem jest to, żeś pan zmienił mieszkanie — rzekł Porthos.
— To prawda, zmieniłem mieszkanie — rzekł Saint-Agnan.
— Pan przyznałeś? dobrze, to raz — rzekł Porthos, podnosząc palce do góry.
— Ale cóż znowu! cóż za przykrość mogłem wyrządzić panu de Bragelonne, zmieniając mieszkanie? Niechże mi pan to objaśni, bo ja zgoła tego nie rozumiem.
— Panie — rzekł Porthos poważnie — to właśnie jest pierwszy powód z pomiędzy innych do urazy, jaką pan de Bragelonne ma do pana, i jeżeli te powody wylicza, to dla tego, że czuje się obrażonym.
— Ależ to zakrawa na jakąś bezzasadną sprzeczkę — zawołał Saint-Agnan, tupiąc nogą z gniewu.
— Z tak ugrzecznionym, jak pan de Bragelonne człowiekiem, nie można się czegoś podobnego spodziewać — odezwał się Porthos. — Ale czyż nic pan nie masz dodać w przedmiocie zmiany mieszkania?
Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T4.djvu/238
Ta strona została uwierzytelniona.
— 238 —