— Nic. I cóż dalej?
— Dalej, uważaj pan dobrze, żem już wymienił jednę przyczynę i tak brzydką, na którą pan mi stanowczo nie odpowiadasz. Uważaj pan tylko, pan zmieniasz mieszkanie, to obraża pana de Bragelonne, i pan się z tego nie chcesz wytłumaczyć. A to doskonale!
— Jakto — zawołał z gniewem Saint-Agnan, i to z tym większym, im więcej zimnej krwi zachowywał — jakto! ja, zmieniając mieszkanie, mam zapytywać pana de Bragelonne, czy na to zezwoli, czy nie? A to chyba pan żartujesz?
— Bardzo względnie, panie, bardzo względnie. Ale przyznajesz pan, że to jeszcze niczem w porównaniu z drugą urazą.
— Zobaczymy, cóż to za druga przyczyna?
Porthos przybrał minę surową.
— A ta klapa, mój panie — rzekł — ta klapa?
Saint-Agnan spuścił głowę.
— O! jestem zdradzony — szepnął — wszystko wiedzą.
— O! wszystko wiedzą — rzekł Porthos, chociaż sam nie wiedział nic.
— Ależ, panie — rzekł Saint-Agnan — czy pan de Bragelonne, przenikając tę tajemnicę, zastanowił się nad tem, ile na siebie i innych sprowadzi niebezpieczeństwa?
— Pan de Bragelonne nie spodziewa się żadnego niebezpieczeństwa, mój panie, i nie boi się żadnego, czego pan wkrótce przy Boskiej pomocy doświadczysz.
— To zapamiętały człowiek — pomyślał Saint-Agnan — czegóż on ode mnie chce?
Poczem dodał głośno:
— No, panie, załagodźmy tę sprawę.
— Pan zapomniałeś o portrecie — zawołał Porthos grzmiącym głosem, który ściął krew w żyłach hrabiego.
— Pan jesteś uosobioną delikatnością, grzecznością i szczerością. Już wiem dokładnie, o co idzie.
— Tem lepiej — rzekł Porthos.
— I — mówił dalej Saint-Agnan — dałeś mi pan to poznać
Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T4.djvu/239
Ta strona została uwierzytelniona.
— 239 —