Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T4.djvu/240

Ta strona została uwierzytelniona.
—   240   —

w sposób najdowcipniejszy i najwyszukańszy. Dziękują, panu, bardzo dziękuję.
Porthos się napuszył.
— A ponieważ teraz wiem wszystko, chciej posłuchać, a wytłumaczę ci...
Porthos poruszył się, jak człowiek, nie chcący słuchać, lecz Saint-Agnan mówił dalej:
— Czuję najmocniej nieszczęście, jakie spotkało pana do Bragelonne, ale jakżebyś i pan w mojem położeniu uczynił. No, powiedz pan otwarcie, jakbyś postąpił?
— Nie idzie tu o to, jakbym postąpił — odpowiedział Porthos — wszakże pan masz już sobie oświadczone trzy powody; nieprawdaż?
— Co do pierwszego, to jest co do zmiany mieszkania, mój panie, a mówię do pana, jak do człowieka światłego i prawego, cóżbyś pan uczynił, gdyby czyjaś inna wola zażądała tego. Czyż mogłem, czyż powinienem był być nieposłusznym?
Porthos nic nie odpowiedział.
— Przystępuję teraz do tej nieszczęśliwej klapy — mówił dalej Saint-Agnan, opierając rękę na ramieniu Porthosa — ta klapa, przyczyna złego, środek złego, ta klapa, zrobiona jest dla wiadomego użytku. Powiedz pan, czy możesz przypuścić, abym ja, z mojej własnej woli, mógł otwierać tę klapę, przeznaczoną... O nie, pan mi wierzysz, i tu znowu pan czujesz, zgadujesz i pojmujesz wolę wyższą, niż moja. Pan umiesz ocenić ten pociąg; nie mówię tu o pociągu miłości, tym niepohamowanym nierozsądku. Mój Boże... Ale, na szczęście, mam do czynienia z człowiekiem prawym i pełnym czułości, inaczej bowiem ileż nieszczęścia i hańby dla niej, biedne dziecię... i dlatego... którego nie chcę wymienić.
Porthos odurzony tym nawałem wyrazów, napróżno natężał umysł, ażeby cokolwiek zrozumieć.
Saint-Agnan, wpadłszy na drogę przekonywania, nie przestawał mówić, nadając coraz większą moc swemu głosowi i ruchom.