Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T4.djvu/241

Ta strona została uwierzytelniona.
—   241   —

— Co do portretu, gdyż mniemam, że portret jest najgłówniejszym powodem urazy, co do portretu, mówię, czy jestem choć trochę winien, uważaj pan tylko! kto żądał mieć jej portret? Czy ja?... Kto się w niej kocha? Czy ja? Kto chce jej wzajemności... Czy ja? Z kimże ona jest w stosunkach?... Czy ze mną? Nie. Tysiąc razy, nie!... Wiem, że pan de Bragelonne mocno to czuje, wiem, że podobne cierpienia są dotkliwe. Ale cóż robić? Jeżeli będzie walczył z tak potężnym przeciwnikiem, narazi siebie na pośmiewisko, a jeżeli będzie uparty, zgubi siebie. Zapewne powiesz pan, że rozpacz często nie zna granic. Ale pan jesteś rozsądnym, pan mnie pojmujesz. Wracaj pan do pana de Bragelonne, podziękuj mu tak, jak ja mu dziękuję, iż wybrał na pośrednika między nami tak zacnego, jak pan człowieka. Chciej pan wierzyć, iż zachowam wieczną wdzięczność dla tego, który tak szlachetnie i tak roztropnie załatwił nasze nieporozumienie. A ponieważ nieszczęście chciało, aby tajemnica ta była wiadomą czterem zamiast trzem osobom, tajemnica, która może uszczęśliwić nas, cieszę się z całego serca, że los zesłał mi pana na uczestnika. Rozporządzaj więc mną, jestem na jego rozkazy. Co chcesz, ażebym zrobił dla ciebie, mów, panie, wymagaj, rozkazuj nawet!...
— Panie — rzekł Porthos — przed drzwiami stoi koń, zrób mi pan tę przyjemność, wsiądź na niego, jest doskonale ujeżdżony i bez żadnych narowów.
— Wsiąść na konia, poco?... — zapytał Saint-Agnan zdziwiony.
— Pojedziemy tam, gdzie na nas czeka pan de Bragelonne.
— A pojmuję, chciałby ze mną pomówić... dowiedzieć się szczegółów. Niestety, to bardzo drażliwą rzecz!... Ale w tej chwili uczynić tego nie mogę. Bo król na mnie czeka.
— To nie długo potrwa — rzekł Porthos — małą godzinkę.
— Ale gdzież na mnie czeka pan de Bragelonne?...
— W Vincennes, około klasztoru Reformatów.
— Ależ to zwykłe miejsce pojedynków.