Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T4.djvu/243

Ta strona została uwierzytelniona.




ROZDZIAŁ XLII.
WSPÓŁZAWODNICY U DWORU.

Król, po przechadzce tak pomyślnej dla Apolina, w czasie której każdy z dworaków musiał w miarę zdolności zapłacić muzom podatek — wróciwszy do pałacu, zastał tam pana Fouqueta, oczekującego na posłuchanie. Za królem szedł Colbert, który oczekiwał przybycia króla na korytarzu i postępował krok w krok, jak cień opiekuńczo-zazdrosny. Fouquet, na widok swego nieprzyjaciela, pozostał spokojnym i starał się przez cały czas jego obecności zachować jednaki sposób obejścia, tak trudny dla człowieka wyższego, którego serce, przepełnione pogarda, nie śmie jej nawet okazać, z bojaźni, aby i tem nie sprawić zaszczytu swemu przeciwnikowi. Colbert nie taił uwłaczającej radości.
Fouquet powitał króla głębokim ukłonem.
— Najjaśniejszy Panie — rzekł — wyczytuję z twarzy Waszej Królewskiej Mości, żeś zadowolony z przejażdżki.
— A!.. wieś, panie Fouquet!... — wykrzyknął król. — Mój Boże, jakżebym chciał zawsze żyć na wsi, na świeżem powietrzu, pod drzewami.
— Mam nadzieje, że Wasza Królewska Mość nie jest znudzony tronem — odrzekł Fouquet.
— Nie, ale trony z zieloności bardzo są miłe.
— Prawdziwie, Najjaśniejszy Panie, Wasza Królewska Mość, mówiąc tak, spełniasz wszystkie moje życzenia, a właśnie mam przedstawić prośbę.