su, i to okrutnego, swemu nieprzyjacielowi, przedstawiło mu się jako wynagrodzenie za to, co miał jeszcze ucierpieć. Wrócił więc spiesznie, chociaż już trzymał za klamkę i, zwracając się do króla, rzekł:
— Przebacz! N. Panie, przebacz!
— Cóż mam przebaczyć! — odrzekł król uprzejmie.
— Błąd wielki, który niepostrzeżenie popełniłem.
— Cóż takiego?
— Zapomniałem zawiadomić W. K. Mość o dość ważnej okoliczności.
— O jakiej?
Colbert zadrżał; zdawało mu się, że go oskarża, że postępowanie jego będzie odrkyte. Jedno słowo Fouqueta, jeden dowód przytoczony, a w młodzieńczej szczerości Ludwika XIV znikłyby wszystkie względy dla Colberta.
— N. Panie — rzekł Fouquet niedbale. — Oto dziś zrana sprzedałem jeden z moich urzędów.
— Jeden z urzędów swoich? — wykrzyknął król — któryż?
Colbert pożółkł.
— Ten, który mnie ubierał w togę i nadawał twarz surową: urząd prokuratora generalnego.
— Komużeś sprzedał ten urząd? — spytał król.
— Panu Vanel, radcy parlamentarnemu, N. Panie! Przyjacielowi pana intendenta Colbert — dodał Fouquet, wymawiając te słowa z lekceważeniem nie do naśladowania.
A przytłoczywszy Colberta ciężarem swej nad nim wyższości, pożegnał nanowo króla i odszedł, w połowie pomszczony osłupieniem króla i poniżeniem jego ulubieńca.
— Czyż podobna? — mówił król sam do siebie po odejściu Fouqueta. — Czy podobna, ażeby on sprzedał ten urząd?
— Tak jest, N. Panie — odpowiedział Colbert.
— Chyba zwarjował — rzekł król.
W tej chwili oznajmiono przybycie pana Saint-Agnan. Colbert wymknął się natychmiast, nie chcąc przeszkadzać zwierzeniom.
Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T4.djvu/245
Ta strona została uwierzytelniona.
— 245 —