Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T4.djvu/248

Ta strona została uwierzytelniona.
—   248   —

nie powtórzył rozmowę z Porthosem i swoje domysły o obejrzeniu przez Bragelonne‘a tajemnego przejścia.
Ludwik zwiesił głowę i zamyślił się smutnie. Może w tej chwili coś nakształt zgryzoty przemknęło przez jego serce.
— O!... — rzekł — a więc tajemnica odrkyta?
— Najjaśniejszy Panie, postaram się, aby tajemnica ta umarła w piersiach, które ja posiadają — rzekł Saint-Agnan tonem prawdziwie hiszpańskiej chełpliwości.
I uczynił poruszenie, jakby chciał wyjść z pokoju, lecz król go zatrzymał.
— Dokąd idziesz?... — spytał.
— Bić się!
— Ty bić się!... — wykrzyknął król. — Zaraz, mości hrabio, proszę zaczekać.
Saint-Agnan poruszył głową, jak uparte dziecko, któremu nie pozwalają skoczyć do studni albo bawić się nożem.
— Potrzebuję jeszcze objaśnień!
— Jeżeli tylko o to idzie, niech Wasza Królewska Mość raczy pytać, a ja go objaśnię.
— Kto ci powiedział, że Bragelonne był w pokoju, o którym mówimy?
— Bilet w zamku jest tego dowodem.
— Jakże się on tam dostał?
— A! ta wiadomość jest bardzo ważną, tembardziej, że wszystkie drzwi były zamknięte, a mój służący, Basquet, miał klucze w kieszeni.
— Ależ, musiał mu ktoś sprzedać tajemnicę tej klapy.
— Sprzedać, albo wydać.
— Dlaczegóż kładziesz tę różnicę?
— Ponieważ są pewne osoby, Najjaśniejszy Panie, które, będąc wyższe nad cenę zdrady, wydają tajemnice, ale ich nie sprzedają.
— Co mówisz?
— Najjaśniejszy Panie, ty, co posiadasz tyle domyślności, nie zechcesz mi przykrości sprawić, ażebym miał wymienić nazwisko.