Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T4.djvu/249

Ta strona została uwierzytelniona.
—   249   —

— Księżna?
— Tak — odrzekł Saint-Agnan.
— I myślisz, że ona porozumiała się z Bragelonnem, tak dalece, że mu opowiedziała szczegóły?
— Może jeszcze coś więcej.
— Coś więcej?... dokończ!
— Może mu towarzyszyła.
— Dokąd? na dół... do ciebie?
— Czy myślisz, Najjaśniejszy Panie, że to jest niepodobieństwem?
— Ależ!
— Wiesz, Najjaśniejszy Panie, że księżna lubi perfumy nade wszystko różane.
— Wiem!
— Otóż cały mój pokój pełny jest tego zapachu.
Król zamyślił się.
Saint-Agnan znów ruszył ku drzwiom, lecz i tym razem król go zatrzymał.
— Ależ, Najjaśniejszy Panie, przeszło od godziny czekają na mnie około Reformatów, i będę zhańbiony jeżeli tam nie pójdę.
— Pierwszym zaszczytem szlachcica jest posłuszeństwo dla króla. Rozkazuję, żebyś pozostał.
— Ha, jak się podoba Waszej Królewskiej Mości.
— Zresztą, chcę zupełnie wyjaśnić tę sprawę, chcę wyjaśnić, kto z taką śmiałością zażartował ze mnie i dostał się do moich najtajniejszych pokojów. Tych, którzy to zrobili, nie ty, panie Saint-Agnan, ukarzesz, bo oni nie na twój, lecz na mój honor nastają.
— Ale jakże postąpić z panem de Bragelonne, Najjaśniejszy Panie? Przecież on mnie będzie szukał i...
— Ja z nim pomówię o tem, albo każę z nim pomówić tego jeszcze wieczora.
— Błagam Waszą Królewską Mość o przebaczenie.
— Panie hrabio — rzekł król, marszcząc brwi — dość dłu-