Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T4.djvu/250

Ta strona została uwierzytelniona.
—   250   —

go byłem pobłażającym i czas już pokazać niektórym osobom, że jestem panem u siebie.
Zaledwie król wyrzekł te słowa, dowodzące, że do nowej urazy przyłączyła się i dawniejsza, kiedy lokaj wszedł do gabinetu.
— Cóż tam?... dlaczego przychodzisz, kiedy cię nie wołam?...
— Najjaśniejszy Panie — odrzekł lokaj — Wasza Królewska Mość rozkazał mi raz na zawsze, ażebym wpuszczał pana hrabiego de la Fere, ile razy tylko zażąda.
— No i cóż?...
— Pan hrabia de la Fere jest w przedpokoju.
Król i Saint-Agnan spojrzeli po sobie wzrokiem, w którym więcej było niepokoju, niż zdziwienia.
Ludwik zawahał się przez chwilę, ale prawie natychmiast powziąwszy postanowienie, rzekł do Saint-Agnana:
— Idź, zobacz się z Ludwiką; opowiedz jej, co tu się przeciw nam knuje; nie taj tego, że księżna rozpoczęła znów prześladowanie i że użyła do tego ludzi, którzy daleko lepiejby zrobili, gdyby się do tego nie mieszali.
— Gdyby się Ludwika tem przestraszyła — mówił dalej król — uspokój ją, powiedz jej, że miłość królewska jest dla niej nieprzebitą tarczą. A jeżeli już wie o wszystkiem, albo jeżeli ją zaniepokojono, powiedz jej, Saint-Agnan — dodał król, drżąc z gniewu — powiedz jej, że w takim razie zamiast jej bronić, zemszczę się za nią, ale to tak surowo, że nikt później nie będzie śmiał wznieść na nią oczu.
— I to już wszystko, Najjaśniejszy Panie?...
— Wszystko. Idź prędko, bądź wiernym, ty, co żyjesz w tem piekle, a nie masz tak, jak ja nadziei raju.
Saint-Agnan, przyrzekłszy wierność i poświęcenie, ucałował rękę króla i wyszedł, pełen radości.