Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T4.djvu/258

Ta strona została uwierzytelniona.
—   258   —

więcej mu służył i że ja sam usuwam się nawet. Teraz pozostaje mi się dowiedzieć o jednej rzeczy.
— O jakiej? panie.
— Czyś już co postanowił?
— Co do czego?
— Co do miłości i... zemsty, gdyż boję się, abyś o tem nie pomyślał.
— O! panie! miłość... może kiedyś, później.... potrafię ją wyrwać z serca. Spodziewam się tego, przy pomocy Boskiej i twoich rozsądnych radach. O zemście nie marzyłem, chyba pod wpływem złych myśli, i zaniechałem jej...
— Więc już nie myślisz o szukaniu sprzeczki z panem de Saint-Agnan?
— Nie, panie, chociaż go wyzwałem. Jeżeli pan Saint-Agnan stanie, nie odmówię, jeżeli nie, nie będę na to nastawał.
Athos spuścił głowę.
— Biedne dziecko — rzekł zcicha.
— Pan myślisz zapewne, że się czegoś jeszcze spodziewam i dlatego mnie żałujesz. O, bo też dużo, okropnie nad tem cierpię, że muszę pogardzać tą, którą tak kochałem. Dlaczegóż nie mogę siebie nazwać względem niej winnym, o! byłbym wówczas szczęśliwym i przebaczyłbym zupełnie.
Athos ze smutkiem spojrzał na syna. Te kilka słów, które Raul wyrzekł, wydały mu się takiemi, jakby pochodziły wprost z jego serca. W tejże chwili lokaj oznajmił pana d‘Artagnan. Zapowiedziany muszkieter wszedł z niepewnym uśmiechem na ustach. Raul zatrzymał się, Athos postąpił ku swemu przyjacielowi z wyrazem twarzy, który nie uszedł baczności Bragelonna. d‘Artagnan odpowiedział Athosowi prostem mrugnięciem, poczem, biorąc za rękę Raula:
— I cóż — rzekł, zwracając mowę naraz do ojca i syna — pocieszamy dziecko, o ile mi się zdaje.
— A ty, jak zawsze dobry, przychodzisz i teraz dopomóc mi w tak trudnem dziele.
I to mówiąc, Athos oburącz uścisnął rękę d‘Artagnana.