Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T4.djvu/268

Ta strona została uwierzytelniona.
—   268   —

nił. Lecz żem się z miejsca nie ruszał: „I cóż?“ — rzekł król: — Czekam, Najjaśniejszy Panie. — „Czegóż czekasz?“ Rozkazu na piśmie! — Król wydał się niezadowolonym. Wziął pióro powoli z nieukontentowaniem i pisał: „Rozkaz, wydany panu d‘Artagnan, kapitanowi muszkieterów, aresztowania pana hrabiego de La Fere, wszędzie, gdzie się tylko znajduje“. Potem zwrócił się ku mnie. Czekałem spokojnie. Bez wątpienia, mój spokój musiał uważać on za jakiś rodzaj pogróżki, gdyż prędko podpisał. Poczem, oddając mi rozkaz: „Idź!“ krzyknął. — Byłem posłuszny i jestem tu.
Athos ścisnął rękę swego przyjaciela.
— Idźmy! rzekł.
— Idźmy — powtórzył spokojnie d‘Artagnan.
— Mój przyjacielu — rzekł hrabia — ponieważ złamałem szpadę u króla, spodziewam się, że to mnie uwalnia od oddania ci szpady.
— Masz słuszność, a zresztą cóżbym miał, u djabła robić z twoją szpadą?
— Czy mam iść przed tobą czy za tobą?... — zapytał, śmiejąc się, Athos.
— Idź obok mnie — odpowiedział d‘Artagnan.
I, wziąwszy się pod ręce, schodzili ze schodów i tak przybyli aż na ganek.
Grimaud, którego spotkali w przedpokoju, patrzył na nich niespokojnie; znał zbyt dobrze świat, ażeby się nie miał domyśleć, że w tem jest coś ukrytego.
— A! to ty, mój dobry Grimaud!.. — rzekł Athos — jedziemy...
— Użyć świeżego powietrza w mojej karecie — przerwał mu d‘Artagnan, kiwnąwszy głową przyjaźnie.
Grimaud podziękował za to wykrzywieniem się, które widocznie miało chęć być uśmiechem, i towarzyszył dwom przyjaciołom aż do drzwiczek karety. Athos wsiadł pierwszy, za nim d‘Artagnan nie mówiąc ani słowa do stangreta. Ten tak zwyczajny odjazd nie zwrócił niczyjej uwagi w sąsiedztwie.