— Skoro tak, cóż on tutaj robi?
— Ho! on się zna z Baisemeaux, tutejszym gubernatorem — rzekł muszkieter znacząco. — Na honor! w porę przybywamy.
— Ja bardzo żałuję tego spotkania. Aramis spostrzegłszy mnie, będzie niekontent, że mnie widzi, a powtóre, że będzie widziany.
— Dobrze mówisz.
— Nieszczęściem, niema na to lekarstwa, kiedy się z kim nie chce spotkać w Bastylji, choćby się chciało wrócić, to już nie można.
— A ja mam już projekt, ażeby oszczędzić Aramisowi nie ukontentowania, o którem mówiłeś!
— Jakże to zrobić?
— Zaraz ci powiem! albo, ażebym się lepiej wytłumaczył, pozwól opowiedzieć mu rzecz na mój sposób. Nie proszę cię, o pomoc w kłamstwie, gdyż wiem, że to dla ciebie niepodobieństwem!
— A więc jakże?
— Będę kłamał za dwóch, o! to tak łatwo dla gaskończyka!
Athos roześmiał, się, kareta zatrzymała się tam gdzie poprzednia, to jest przed mieszkaniem gubernatora.
— Zdaj się na mnie! — rzekł d‘Artagnan cicho do przyjaciela.
Wkrótce weszli obaj do sali jadalnej gubernatora, gdzie pierwsza twarz, która ujrzał d‘Artagnan, była twarz Aramisa, siedzącego u stołu obok gubernatora, oczekującego na potrawy, których zapach już było czuć. Jeżeli d‘Artagnan udawał zdziwienie, Aramis go bynajmniej nie udawał. Zadrżał, spostrzegłszy dwóch przyjaciół, a wzruszenie jego było widoczne. Pomimo to Athos i d‘Artagnan przywitali się z Aramisem, a Baisemeaux, zmieszany i odurzony obecnością trzech osób, sam nie wiedział, co począć.
— Ale jakimże przypadkiem? — rzekł Aramis...
— Właśnie ciebie chcieliśmy o to spytać — odpowiedział d‘Artagnan.
Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T4.djvu/272
Ta strona została uwierzytelniona.
— 272 —