Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T4.djvu/275

Ta strona została uwierzytelniona.
—   275   —

— Powrócisz? — rzekł Athos, z miną powątpiewania.
— Niezawodnie — rzekł, ściskając go poufale za rękę.
— I dodał pocichu: Czekaj tu na mnie, Athosie, bądź dobrej myśli, ale nadewszystko ani słowa o zdarzeniu, zaklinam cię na Boga.
I nowe uściśnienie ręki potwierdziło hrabiemu przestrogę, aby był ostrożnym, i nie dał się przeniknąć. Baisemeaux odprowadził d‘Artagnana aż do drzwi.
W dziesięć minut po odjeździe d‘Artagnana trzej panowie zasiedli przy stole. Doskonałe ryby, najrzadsza zwierzyna, owoce i najlepsze wina podawano na rachunek utrzymania więźniów, które pan Colbert śmiało mógłby był zmniejszyć o dwie-trzecie części, a jeszcze niktby nie schudł w Bastylji.
Rozmowa była taka, jaka mogła być między trzema ludźmi z tak różnymi charakterami i projektami. Aramis nie przestawał dręczyć się dociekaniem tajemnicy, jakim szczególnym wypadkiem Athos znajdował się u Baisemeaux, skoro d‘Artagnana już nie było i dlaczego d‘Artagnana nie było, kiedy Athos pozostał. Athos, zgłębiając umysł Aramisa, żyjącego intrygą i wybiegami, przekonał się, że jest zajęty jakimś ważnym pomysłem.
D‘Artagnan zaś, wsiadając do karety, szepnął stangretowi:
— Do króla!. co koń wyskoczy.