Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T4.djvu/292

Ta strona została uwierzytelniona.
—   292   —

łóżku, z takim wyrazem głosu, z taką błyskawicą w oku, że Aramis cofnął się mimowolnie.
— Chciałem powiedzieć — rzekł Aramis, kłaniając się, — że pan zataiłeś przede mną to, co wiesz o swojem dzieciństwie.
— Tajemnice każdego człowieka mój panie, należą wyłącznie do niego, nie zaś do pierwszego lepszego przybysza.
— To prawda — rzekł Aramis, kłaniając się jeszcze niżej — przepraszam ale czyż i dziś jestem dla niego pierwszym lepszym przybyszem?... Błagam Waszą wysokość, odpowiedz mi?
Tytuł ten sprawił lekkie drżenie więźniowi, jednakże nie ździwiło go to, że mu go nadano.
— Ja pana nie znam — rzekł.
— O!... gdybym śmiał, ucałowałbym pańską rękę.
— Całować rękę więźnia!... — odparł, potrząsając głową — i na cóż?
— Dlaczegóż powiedziałeś mi, panie!... — rzekł Aramis — że ci tu dobrze?... Dlaczegóż powiedziałeś mi, że niczego nie żądasz?... Dlaczego nakoniec, przemawiając do mnie, powstrzymujesz otwartość z mej strony.
— Z jakiegoż powodu?
— O!... dla bardzo prostego powodu; bo jeżeli wiesz to, o czem musisz zapewne wiedzieć, bardzo słusznie nikomu nie ufasz!
— A więc niech cię moja nieufność nie dziwi, kiedy ci się zdaje, że wiem to, czego, nie wiem.
Aramis pełen był podziwu dla tak silnego oporu.
— Wasza wysokość doprowadzisz mię do rozpaczy, — rzekł, uderzając pięścią o krzesło.
— A ja pana nie rozumiem!... — rzekł młodzieniec.
— A więc staraj się mnie zrozumieć!
Więzień bystro patrzył na Aramisa.
— Zdaje mi się czasem — rzekł tenże — że mam przed oczyma człowieka, którego szukam... lecz potem...
— Lecz potem... człowiek ten znika, nieprawdaż?... — rzekł więzień, śmiejąc się. — Tem lepiej...
Aramis powstał.