Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T4.djvu/296

Ta strona została uwierzytelniona.
—   296   —

— Mów, wasza wysokość. Oświadczyłem już, że ryzykuję moje życie, z nim rozmawiając. A jakkolwiek mało ono warte, chętnie dam je jako okup za życie waszej wysokości.
— Otóż — rzekł młodzieniec — oto dlatego podejrzewałem, że zabito moją piastunkę i nauczyciela...
— Któregoś nazywał swoim ojcem...
— Tak go nazywałem, ale wiedziałem dobrze, że nie jestem jego synem.
— Co Waszej wysokości tę myśl nasuwało?...
— To, że tak samo, jak pan masz zawiele dla mnie uszanowania jako przyjaciel, tak on również miał go więcej niż przystało na ojca!
— Ja nie mam zamiaru tego ukrywać — rzekł Aramis.
— Bez wątpienia, nie byłem przeznaczony do tego, ażebym wiecznie był zamknięty, a tak sądzić każe mi szczególniej to, że starano się ze mnie zrobić, o ile można człowieka dobrze wychowanego. Nauczyciel mój uczył mnie wszystkiego, co tylko sam umiał, matematyki, astronomii, fechtowania, jeżdżenia konno. Co rano wprawiałem się w robienie bronią w pokoju na dole, a jeździłem konno po ogrodzie.
— Przepraszam! ale co mówił nauczyciel, ażeby zachęcić pana do pracy?
— Mówił mi, że człowiek powinien starać się, aby zapewnić los sam sobie, los, którego mu Bóg, przy urodzeniu, odmówił; i dodawał, że powinienem na siebie liczyć, że nikt ani się mną ne zajmuje, ani zajmować się będzie. Byłem więc, jak mówiłem w dolnym pokoju, a zmęczony fechtunkiem usnąłem. Mój nauczyciel znajdował się w swoim pokoju na pierwszem piętrze, nad tym pokojem, gdzie usnąłem. Naraz usłyszałem krzyk, który wydał mój nauczyciel, poczem wołał: „Peronetto! Peronetto!“ Było to imię mojej piastunki.
— Wiem — rzekł Aramis — lecz mów pan dalej.
— Niezawodnie musiała ona być w ogrodzie, gdyż nauczyciel zbiegł prędko ze schodów. Porwałem się niespokojny — wszedł na dziedziniec, wołając ciągle: „Peronetto! Peronetto!“