— Pamiętaj, mości książę: nie opuszczaj tego pokoju beze minie, gdyby cię do tego naglono w mojej nieobecności; przypomnij sobie, że ja nikogo nie przyślę!
— A zatem ani słowa o tem nikomu?
— Tak jest!
Wtem zapukano do drzwi. Odźwierny otworzył i ukazał się Baisemeaux, który, pożerany niepokojem i bojaźnią, pomimowoli zaczynał podsłuchiwać pode drzwiami. Szczęściem dla rozmawiających, że ani jeden ani drugi nie zapomnieli przyciszyć głosu, nawet w gwałtowniejszych wynurzeniach namiętności.
— Cóż to za spowiedź!.. — rzekł gubernator, starając się uśmiechnąć — któżby temu uwierzył, że więzień, człowiek prawie umarły, popełnił tyle i tak wielkich grzechów!...
Aramis milczał.
Pilno mu było opuścić Bastylję, gdyż tajemnica, ciążąca na nim, podwoiła się od ciężaru murów. Kiedy wrócili do mieszkania Baisemeauxa, Aramis rzekł:
— No, pomówmy teraz o interesie, kochany gubernatorze!...
— Niestety!... — rzekł Baisemeaux.
— Masz ode mnie żądać kwitu na 150.000 luidorów — rzekł Aramis.
— I zapłacić ci jedną trzecią część tej sumy — dodał, wzdychając biedny gubernator.
I postąpił trzy kroki ku żelaznej skrzyni.
— Oto jest kwit — rekł Aramis.
— Oto są pieniądze — rzekł z potrójnem westchnieniem gubernator.
— Zgromadzenie kazało mi tylko dać kwit na 50,000 luidorów, ale nie kazało mi brać pieniędzy — rzekł Aramis. — Do widzenia, panie gubernatorze!...
I wyszedł, zostawiając Baisemeauxa, przytłoczonego zdziwieniem i radością, wobec tego królewskiego daru, uczynionego mu przez nadzwyczajnego spowiednika Bastylji.
Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T4.djvu/306
Ta strona została uwierzytelniona.
— 306 —