D‘Artagnan rzucił na Valota z jednej, a na Saint-Agnan z drugiej, spojrzenie, które znaczyło:
— A co czy nie mówiłem?
Król odprowadził pana de Manicamp na stronę i rzekł cicho:
— Niech Guiche leczy się a nadewszystko, niech jak najprędzej powraca do zdrowia, pragnę mu w imieniu wszystkich dam podziękować, tylko niechaj więcej nie zaczyna.
— Choćby miał sto razy umrzeć, Najjaśniejszy Panie, stokroć dobędzie broni, kiedy idzie o honor Waszej Królewskiej Mości.
To już było wyraźnie. Ale, jak powiedzieliśmy Ludwik XIV lubił kadzidła i byle mu je dawano, nie był bardzo wybredny co do gatunku.
— Dobrze, dobrze — rzekł, żegnając Manicampa — ja sam zobaczę pana de Guiche i powiem mu kazanie.
Manicamp wyszedł. Wtedy król, zwracając się ku trzem świadkom tej sceny, zawołał.
— Panie d‘Artagnan!
— Najjaśniejszy Panie?
— Powiedz mi, jak się to dzieje, że masz słaby wzrok ty, co zazwyczaj masz dobre oczy.
— Ja wzrok słaby, Najjaśniejszy Panie??
— A tak.
— Ha!.. musi być tak, skoro Wasza Królewska Mość utrzymuje, ale w czem takiem?
— A z tym wypadkiem w lesie Rochin.
— A!...
— A tak. Widziałeś ślady dwóch koni, widziałeś stopy dwóch ludzi, opisałeś szczegóły walki. A tego wszystkiego nie było, proste złudzenie.
— A!.. a!.. — powtórzył d‘Artagnan.
— Tak samo z tem skopaniem ziemi kopytami, z temi niby śladami walki. Guiche borykał się z dzikiem, no i ta walka, jak się zdaje, była długa i uparta.
— A!.. — znowu westchnął d‘Artagnan.
Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T4.djvu/31
Ta strona została uwierzytelniona.
— 31 —