Przez chwilę zapanowała cisza między biesiadnikami, Aramis zaś nie spuszczał z oka gubernatora. Ten jakby nie miał zbytniej ochoty zająć się czem innem niż wieczerzą. Widocznem nawet było, że szukał jakiegobądź słusznego lub niesłusznego powodu, ażeby opóźnić uwolnienie aż do skończenia wieczerzy. Powód ten, jak mu się zdawało, znalazł.
— Niepodobieństwem jest uwolnić więźnia o tej godzinie, dokądże on pójdzie, nie znając Paryża?...
— Mam powóz i zawiozę go tam, dokąd zechcę.
— Pan masz na wszystko gotową odpowiedź! Franciszku!... niech powiedzą panu majorowi, ażeby uwolnił z więzienia pana Seldon w wieży O.
— Seldon?... — rzekł Aramis z udanym spokojem. — Zdaje mi się, że powiedziałeś Seldon?... Zapewne chciałeś powiedzieć Marchiali?... — rzekł Aramis.
— Marchiali?... gdzież tam!... Seldon!...
— Mnie się zdaje, że mylisz się, panie Balsemeaux!...
— Przecież czytałem rozkaz!...
— I ja także!...
Aramis wziął do ręki rozkaz.
— Czytam! Marchiali — wyrzekł, rozkładając papier. — Patrzaj!
Baisemeaux spojrzał i ręce mu opadły.