Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T4.djvu/32

Ta strona została uwierzytelniona.
—   32   —

— I kiedy pomyślę, że ja na chwilę dałem wiarę czemuś podobnemu.... ale mówiłeś z taką pewnością.
— W rzeczy samej, Najjaśniejszy Panie, musiałem źle widzieć — odpowiedział d‘Artagnan z humorem, który uradował króla.
— Zatem zgadzasz się, że tak nie było?
— Najjaśniejszy Panie, jak najzupełniej.
— A teraz jak się na tę sprawę zapatrujesz?
— Zupełnie inaczej, niż przed pół godziną.
— I czemu przypisujesz zmianę tego zdania?
— Rzeczy bardzo prostej, Najjaśniejszy Panie; przed pół godziną wracałem z lasu Rochin z nędzną latarką stajenną.
— A teraz?
— Teraz zaś jaśnieją światła gabinetu królewskiego i oczy jak gwiazdy. Król zaczął się śmiać, Saint-Agnan aż się pokładał.
— Tylko pan de Valot — dodał d‘Artagnan — sądzi, że pan Guiche jest raniony od kuli i kulę wyjął.
— Na honor, przyznam się... — mówił Valot.
— Czyś nie tak pan sądził?... — podchwycił d‘Artagnan.
— To jest — odrzekł Valot — nie tylko sądziłem, ale byłbym nawet przysiągł.
— Śniło ci się, mój dobry doktorze — rzekł król.
— Mnie się śniło?...
— Rana pana de Guiche!... sen!... kula!... sen!. Wierzaj mi, to wszystko tylko sen i nie mów o tem — wtrącił d‘Artagnan.
— Dobrze mówi — rzekł król — rada, którą ci daje d‘Artagnan wyborna, nie mów o twoim śnie nikomu, panie Valot, a na honor, nie będziesz tego żałował. Dobranoc, panowie. O!.. straszne to bywa polowanie na dzika!...
— O!.. tak!... — powtórzył d‘Artagnan donośnie — na dziki polować niebezpiecznie.
I powtarzał te wyrazy przez wszystkie pokoje, którędy przechodził.
I wyszedł z zamku, prowadząc pana Valot z sobą.