`
Manicamp wychodził od króla szczęśliwy, że mu się tak dobrze udało, wtem, przybywszy na dół schodów i przechodząc obok małych drzwiczek, uczuł nagle, że go pociągnięto za rękaw. Odwrócił się i pognał Montalais, która czekała na niego i tajemniczo, cichym głosem rzekła:
— Pójdź pan prędzej za mną.
— Dokąd pani?... — zapytał Manicamp.
Idziemy do księżny, mój panie.
— A!... — odrzekł Manicamp. — To idźmy do księżny.
I szedł za Montalais, która biegła przed nim lekko, jak Galatea.
— Tym razem — mówił do siebie Manicamp, idąc za swoją przewodniczką — nie wierzę, aby kłamstwa myśliwskie miały powodzenie. Będę jednak próbował... i wrazie potrzeby... na honor... w razie potrzeby, znajdziemy nowy środek.
Montalais biegła wciąż.
— Jak to jest utrudzające — pomyślał Manicamp — potrzebować naraz i nóg i mózgu.
Wreszcie przybyli. Księżna kończyła nocne ubranie i była w wytwornym negliżyku. Dlatego Montalais i Manicamp zastali ją stojąca przy drzwiach. Na odgłos ich kroków księżna podeszła ku nim.
— A!... — wyrzekła — nareszcie.
— Oto pan de Manicamp — odezwała się Montalais.