— Jeżeli pani chcesz wiedzieć koniecznie...
— To mówże pan — odrzekła zniecierpliwiona księżna.
— Ja?
— Widoczne jest, że nie podzielasz mojego zdania i masz mi coś powiedzieć.
— Ja tylko jedna rzecz mam do powiedzenia.
— Mów pan.
— Że ani słowa z tego wszystkiego nie rozumiem, co słyszałem.
— Jakto!... pan nie rozumiesz ani słowa z kłótni pana de Guiche z panem de Wardes!... — zawołała księżna prawie zagniewana.
Manicamp milczał.
— Z kłótni — mówiła dalej — powstałej z mniej więcej właściwego, a nawet mniej więcej uzasadnionego żarciku co do cnoty pewnej damy.
— A pewnej damy!... to co innego — odrzekł Manicamp.
— Zatem zaczynasz pan pojmować?
— Wasza książęca mość przebaczy mi, ale nie śmiem...
— Pan nie śmiesz!... — zawołała księżna z uniesieniem — a więc zaczekaj!... ja, ja śmiem!...
— Wasza książęca mość!... — zawołał Manicamp, jakby się zatrwożył — niech Wasza wysokość zważa, co mówi.
— Zdaje się, że gdybym była mężczyzną, biłbyś się pan ze mną, pomimo edyktów Jego Królewskiej Mości, jak pan de Guiche bił się z panem de Wardes, i to o cnotę panny de La Valliere.
— Panny de La Valliere!... — zawołał Manicamp, cofając się nagle, jakby wcale się nie spodziewał usłyszeć tego nazwiska.
— Dlaczego tak podskoczyłeś, panie Manicamp?... — spytała księżna z szyderstwem — czybyś śmiał wątpić o tej cnocie?
— Ale nie idzie tu bynajmniej o cnotę panny de La Valliere, Wasza wysokość.
— Jakto!... kiedy dwóch mężczyzn strzela się o kobietę, pan mówisz, że ona nic nie stanowi i że wcale o nią nie
Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T4.djvu/37
Ta strona została uwierzytelniona.
— 37 —