— O!... o!... — rzekła — nie zapomnijmy uczynić tego jutro, czegośmy dziś zapomnieli..
Ale, biorąc maskę do ręki, uczuła, że jest wilgotną. Maska nietylko była wilgotna, lecz i czerwona. Rzucona na ziemię, upadła na krew, rozlaną po podłodze, i przesiąkła nią nawskroś.
— O!... o!... — rzekła Montalais, gdyż zapewne czytelnicy poznali ją po tych manewrach, któreśmy opisali — oho, nie oddam jej tej maski, jest ona teraz bardzo droga.
I pobiegła do skrzyneczki klonowej, w której chowała pachnidła i inne podobne przedmioty.
— O!... nie tutaj należy chować taki przedmiot.
I po chwili milczenia, z uśmiechem, jej tylko właściwym, rzekła:
— Piękna masko, zbroczona krwią tego walecznego, pójdziesz połączyć się w moim zbiorze z listami La Valliere, Raula, z całem archiwum miłosnem, które kiedyś posłuży do historji państwa francuskiego.
— Ty pójdziesz do pana Malicorne — mówiła dalej, śmiejąc się i rozbierając — do tego zacnego pana Malicorne — mówiła, gasząc świece — któremu się zdaje, że jest tylko nadzorcą pokojów księcia, a ja tymczasem robię z niego archiwistę i dziejopisarza domu Burbonów i najświetniejszych rodzin państwa. Niechże się teraz uskarża jeszcze ten mrukliwy Malicorne.
Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T4.djvu/46
Ta strona została uwierzytelniona.
— 46 —