Nazajutrz, jako w dniu, wyznaczonym do podróży, król, zeszedłszy po głównych schodach z królową i księżną, wsiadł do karety, zaprzężonej w sześć dziarskich koni. Cały dwór w ubiorach podróżnych oczekiwał na dziedzińcu. Najprzód ruszyła kareta królewska, potem kareta księżny, następnie inne, podług porządku, jaki był wskazany. Gorąco było niezmierne. Lekki wietrzyk, który wydawał się zrana dość mocny, aby odświeżyć powietrze, teraz, ogrzany słońcem, zamiast ochłody, powiększał jeszcze upał.
Król, jadąc najpierwej, jakeśmy to powiedzieli, nie mógł naturalnie widzieć powozów dam honorowych, jadącym za nim. Zresztą, musiał ciągle odpowiadać na nieustanne zapytania młodej królowej, która szczęśliwa z towarzystwa ukochanego męża, jak mówiła w zapomnieniu o etykiecie dworskiej, obarczała go całą swoją miłością, krępowała całą troskliwością, bojąc się, ażeby go jej nie odebrano, albo żeby mu nie przyszedł kaprys opuszczenia jej nagle. Anna Austrjacka, której nic wówczas nie zajmowało, tylko ostre kłucie poczynającej się w piersiach choroby, Anna Austrjacka udawała wesołą i chociaż dobrze widziała niecierpliwość króla, przedłużała ją, złośliwie podniecając rozmowę, właśnie wtenczas, kiedy król chciał być sam z sobą, aby marzyć o swojej miłości. I te ciągle nadskakiwania królowej i sprzeciwiania się Anny Austriackiej, draźniły króla, nie umiejącego ukryć niecierpliwo-