Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T4.djvu/49

Ta strona została uwierzytelniona.
—   49   —

— Na honor, znalazłszy konia, korzystam z niego, bo też dusiłem się w karecie; do widzenia, moje panie — i kłaniając się zgrabnie, znikł im z oczu.
Anna Austrjacka wychyliła się, aby go widzieć; nie pojechał daleko, gdyż, zbliżywszy się do szóstej karety, zatrzymał konia i zdjął kapelusz. Było to powitanie panny La Valliere, która, wydawszy okrzyk zdziwienia, zaczerwieniła się a radości. Montalais, która siedziała obok niej, ukłoniła się głęboko królowi, poczem, jako kobieta dowcipna, obróciwszy się w przeciwną stronę, udawała, że ją zajmuje bardzo widok krajobrazu. Rozmowa króla z panną La Valliere zaczęła się, jak wszystkie rozmowy kochanków, od wymownych spojrzeń i nic nie znaczących wyrazów. Król mówił, że mu tak było duszno w karecie, iż koń był prawdziwem dobrodziejstwem nieba.
Potem rozmowa zeszła na poważniejsze sprawy.
— Tak to — mówił z westchnieniem król — swoboda wiejska już się kończy, a częstsza służba przy księżniczce pozbawi nas możności widywania.
— Wasza Królewska Mość zbyt wysoko ceni księżnę, abyś nie miał często jej odwiedzać, a przechodząc przez pokój...
— O! — rzekł król głosem czułym, zniżając go stopniowo — spostrzec, nie jest to widzieć się, lecz dla pani, jak się zdaje, to wystarcza.
Ludwika nic nie odpowiedziała, tylko westchnienie odezwało się z jej piersi.
— Masz pani wielką moc panowania nad sobą — rzekł król.
La Valliere uśmiechnęła się smutnie.
— Obróć tę siłę na rzecz miłości — mówił dalej król — a Bogu podziękuję, że jej pani udzielił.
La Valliere milczała i tylko wzniosła na króla wzrok, pełen miłości. Wtenczas Ludwik, jakby trawiony tym palącym wzrokiem, potarł ręką po czole i, ściskając konia, wyjechał naprzód. A ona nawpół przymkniętemi oczyma goniła za tym pięknym jeźdźcem, który owładnął jej całą duszą. Kochała go już zupełnie i miłość ta upajała ją. Po chwili król powrócił.