Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T4.djvu/53

Ta strona została uwierzytelniona.
—   53   —

— Ja zaś, moje panie, najwięcej ucierpiałam, a to z powodu obawy...
— Jakiej obawy?... — spytała Anna Austrjacka.
— Że król zanadto zmęczył się konną jazdą.
— Konna jazda właśnie bardzo służy królowi.
— Ja przecież sama mu ją poradziłam — rzekła Marja Teresa, blednąc.
Księżna nic na to nie odpowiedziała, lecz uśmiech, jej tylko właściwy, przebiegł po ustach, nie zmieniając rysów twarzy, a potem przechodząc do innego przedmiotu, rzekła:
— Zastaliśmy Paryż taki, jakim go zostawiliśmy: zawsze są w nim intrygi, zmowy, miłostki.
— Intrygi? jakie intrygi?... — zapytała królowa matka.
— Mówią tu dużo o panu Fouquet i o pani Plessis Belliere.
— A to będzie już tysiączna zkolei — odpowiedziała królowa matka. — Ale jakież tam znowu są knowania?
— Będziemy mieli, jak się zdaje, coś do czynienia z Holandią.
— Jakto?
— Książę opowiadał mi zdarzenie z medalami.
— A!.. — rzekła młoda królowa — te medale wybite w Holandji, gdzie widać chmurę, zasłaniającą słońce królewskie. Ale mylisz się pani, nazywając to knowaniem, to tylko brudy.
— I tak godne pogardy, że nie zwrócą nawet uwagi króla — odpowiedziała królowa matka.
— Ale cóż to mówiłaś o miłostkach? Czy nie masz czasem na myśli pani d‘Olonne?
— Nie, nie, poszukam trochę bliżej nas.
Casa de usted (w naszym domu)?... — szepnęła królowa matka do ucha synowej.
Księżna nie usłyszała tego i mówiła dalej:
— Wiecież, panie, okropną nowinę?
— O tak! to rana pana de Guiche.
— I panie zapewne, jak wszyscy, przypisujecie to przypadkowi na polowaniu?
— Ależ tak — odrzekły młode królowe.