Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T4.djvu/59

Ta strona została uwierzytelniona.
—   59   —

jaśniejsza Pani wyobraża. Patrz pani na moją rozpacz. Ja tak poważam, tak kocham Waszą Królewską Mość.
— Byłoby może lepiej, gdybyś mnie nie poważała — odrzekła królowa z uśmiechem zimnego naigrawania. — Myślisz może, że byłabym zadowolona, gdybyś popełniła jaki błąd?
— A, pani mnie zabijasz!
— O!... bez tych wykrzykników, bardzo proszę, bo inaczej, prędko skończę to wszystko. Wróć do siebie i korzystaj z mojej przestrogi.
— Pani — rzekła La Valliere do księżny Orleańskiej, ująwszy ja za rękę. — Proś za mną, wszakże jesteś pani tak dobra?
— Ja — odpowiedziała księżna z uwłaczającą radością — ja dobrą? A, moja panno, ty sama w to nie wierzysz.
I z gniewem odepchnęła rękę młodej dziewczyny. Ta, zamiast upaść pod ciężarem obelg, jak się tego obie księżne po jej bladości i łzach spodziewały, przybrała w jednej chwili wyraz spokoju i godności i wyszła, żegnając głębokim ukłonem królową.
— I cóż — rzekła Anna Austrjacka — myślisz, że zacznie na nowo?
— Nie ufam tym słodkim i cierpliwym charakterom. Nic bowiem niema odważniejszego nad serce cierpliwe, nic bardziej pewnego siebie nad umysł łagodny.
— Ja ci ręczę, że dobrze pomyśli, nim spojrzy na Marsa.
— Byle tylko nie użyła jego tarczy — odpowiedziała księżna.
Dumne spojrzenie królowej-matki było odpowiedzią na tę uwagę, której wszakże nie brakło dowcipu, i obie damy, prawie pewne zwycięstwa, wyszły, aby połączyć się z Marją Teresa, która, oczekując na nie, ukrywała, o ile mogła, niecierpliwość. Było już wpół do szóstej wieczorem i król zjadł już podwieczorek, a nie tracąc czasu po skończonej uczcie i naradach, wziął pod rękę Saint-Agnana i kazał się zaprowadzić do panny La Valliere. Dworak opierał się temu.
— No i cóż — rzekł król — trzeba się do tego przyzwyczaić, ażeby zaś to weszło w zwyczaj trzeba przecież zacząć.