Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T4.djvu/60

Ta strona została uwierzytelniona.
—   60   —

— Ależ, Najjaśniejszy Panie, tutaj pokoje panien są jak latarnie, wszyscy widzą wchodzących i wychodzących. Mnie się zdaje, że należałoby wynaleźć jaki pozór... ot ten naprzykład...
— Jaki?
— Gdyby Wasza Królewska Mość chciał zaczekać, aż księżna wróci do siebie.
— Nie chcę pozorów!.. Nie chcę oczekiwania!.. Dość już tych obsłonek, dość tych tajemnic. Nie rozumiem, czem król Francji może sobie uchybić, że lubi towarzystwo dowcipnej panienki. Honny soit qui mal y pense!
— A królowa?
— To prawda!.. tak, to prawda. Chcę, ażeby królowe były zawsze poważne. A więc dziś wieczorem pójdę jeszcze do panny La Valliere, ale jutro zgadzam się na wszystkie pozory, jakie sam chcesz. Jutro pomyślimy o tem, dziś nie mam czasu.
Saint-Agnan nic nie odpowiedział, zeszedł ze schodów przed królem i poszedł przez dziedziniec z uczuciem wstydu, którego nawet nie zmniejszyła wysoka łaska, jaką było towarzyszenie królowi. Gdy król przybył, La Valliere właśnie ocierała łzy, a czyniła to tak nieostrożnie, że król spostrzegł.
Spytał ją o przyczynę łez, jak troskliwy kochanek.
— Nic mi nie jest, Najjaśniejszy Panie.
— Ależ przecie płakałaś?
— O nie, Najjaśniejszy Panie!
— I oczy masa czerwone — rzekł król.
— To od kurzu w podróży, Najjaśniejszy Panie.
— Ale nie, nie. Nie masz nawet tej uprzejmości, jaka cię czyni tak piękną i pociągającą. Nie patrzysz nawet na mnie.
Istotnie odwróciła się.
— Ależ, na imię nieba, co to jest?... — zapytał Ludwik, a krew już się w nim burzyła.
— Nic a nic, Najjaśniejszy Panie. Jestem gotowa dowieść ci, Najjaśniejszy Parnie, że umysł mój jest daleki od trosk