— Ależ ja widzę wprost przeciwnie. Czy ciebie czem dotknięto, obrażono?
— Nie, nie, Najjaśniejszy Panie!
— Trzeba mi powiedzieć, kto obraził — rzekł młody król z iskrzącem okiem.
— Ależ nikt, Najjaśniejszy Panie, nikt mnie nie obraził.
— A więc wróć do tej samej wesołości, albo do tego rozkosznego zadumania, które tak uwielbiałem tego poranku, no, bądź tak dobra.
— Dobrze, Najjaśniejszy Panie.
Król tupnął noga.
— Nie, to nie do wytłumaczenia.
I spojrzał na Saint-Agnana, który również spostrzegł ponurą oziębłość La Valliere i niecierpliwość króla.
Chociaż król prosił i używał tysiącznych dowcipnych sposobów, ażeby zmienić to smutne usposobienie, nic nie pomogło. Młoda dziewczyna była zgnębiona, nawet widok śmierci nie byłby jej obudził z tego odrętwienia. Król, widząc w tem jakąś niemiłą tajemnicę, oglądał się wokoło z podejrzliwą miną.
Wypytywał na nowo z goryczą.
La Valliere nie mogła mu powiedzieć, gdyż musiałaby oskarżyć królowę-matkę i księżnę. Byłaby to otwarta walka między nią i dwiema możnemi księżnemi. Zdawało się jej, że król jednak łatwo może czytać w jej sercu, pomimo tej zasłony milczenia. Że jeżeli ją kocha prawdziwie, powinienby wszystko zrozumieć i wszystko odgadnąć. Milczała więc, wzdychając, płacząc i ukrywając twarz w dłonie. Te westchnienia, ten płacz, najprzód rozczuliły Ludwika XIV-go, potem przestraszyły, w końcu rozgniewały. Nie mógł znieść oporu, nawet oporu w postaci westchnień i łez. Jego mowa stała się cierpką, a nawet obrażającą. Było to nowe cierpienie, dodane do poprzednich cierpień La Valliere. La Valliere nie starała się nawet bronić, znosiła te wyrzuty i odpowiadała na nie tylko poruszeniem głowy, nie wymawiając innych słów nad te dwa, które wydzierały się z głęboko zranionego serca.
— Mój Boże, mój Boże!
Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T4.djvu/61
Ta strona została uwierzytelniona.
— 61 —