Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T4.djvu/62

Ta strona została uwierzytelniona.
—   62   —

Król unosił się coraz więcej. Postąpił trzy kroki naprzód, ażeby już wyjść, lecz wrócił. Biedna dziewczyna nie podniosła nawet głowy, chociaż odgłos kroków oznajmiał jej, że ją opuszcza kochanek. Zatrzymał się chwilę przed nią z założonemi rękami.
— Po raz ostatni, moja panno!... — rzekł czy chcesz wskazać mi przyczynę tej zmiany czyli tego kaprysu?
— Cóż ja mam powiedzieć?... mój Boże — rzekła La Valliere — widzisz dobrze, Najjaśniejszy Panie, że jestem tak przygnębiona boleścią, widzisz dobrze, że nie mam ani woli, ani myśli, ani słów!...
— Czyż to tak trudno powiedzieć prawdę?... Mniej na to potrzeba słów, niżeli te, które dotąd wyrzekłaś.
— Ale jaką prawdę?.. o czem?...
— O wszystkiem?
Biedne dziecię nie było jeszcze dość nieszczęśliwe, aby ośmielić się i odsłonić prawdę.
— O niczem nie wiem — bąknęła.
— O!.. to więcej niż zalotność — krzyknął król — więcej niż urojenie, to zdrada.
I tym razem, jakby go już nic nie zatrzymywało, rzucił się ku drzwiom i wybiegł z pokoju pełen rozpaczy. Saint-Agnan wyszedł za nim bardzo z tego zadowolony. Ludwik XIV-ty nie zatrzymywał się aż na schodach, a oparłszy się na poręczy, rzekł:
— Widzisz!... jakem był niegodnie zwodzony?..
— Jakto?.. Najjaśniejsizy Panie, — zapytał ulubieniec...
— Ona kocha Bragelonna!... Doprawdy, umrę ze wstydu, jeżeli za trzy dni pozostanie w sercu mojem choć ślad z tej miłości.
I Ludwik XIV-ty szedł dalej ku swoim pokojom.
— Ja to mówiłem Waszej Królewskiej Mości — rzekł, zcicha Saint-Agnan, idąc za królem i oglądając się bojaźliwie na wszystkie okna. Jedna firanka podniosła się, a za tą firanką była księżna.