Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T4.djvu/65

Ta strona została uwierzytelniona.
—   65   —

cem królewskim, do niej śpieszącym. Wybiła jedenasta, potem kwadrans, potem wpół do dwunastej. Północ!... północ!.. ostatnia nadzieja nadeszła. Z ostatniem uderzeniem zegara, ostatnie światło w pałacu zgasło, zgasła w jej sercu nadzieja. Tak więc król pierwszy nie dotrzymał przysięgi, wykonanej tego poranku. Dwanaście tylko godzin upłynęło od przysięgi do czasu jej złamania!... Niedługo trwało złudzenie!... A więc król nietylko nie kochał, ale i pogardzał tą, którą wszyscy winili, a pogardzał do tego stopnia, że dozwolił ją haniebnie wygnać z pałacu.
Po królu? cóż jej zostawało na świecie?... Nic. Tylko Bóg w niebie. Pomyślała o Bogu.
— Mój Boże!... — rzekła — wskazałeś mi, co mam czynić, od ciebie więc oczekuję wszystkiego.
I spojrzała na krzyż, który ucałowała z pobożną religijnością.
— Oto jest pan!.. — rzekła — który nigdy nie zapomina i nie opuszcza tych, co go nie opuszczają i nie zapominają. Jemu więc trzeba się poświęcić.
Gdyby ją kto był teraz widział, dojrzałby z jej oczu, że biedna znękana ułożyła plan, do jakiego tylko jej umysł był zdolny. Plan poświęcenia się Bogu. Potem, nie mogąc się utrzymać na nogach, padła na kolana, a głową, oparta o drzewo krzyża, okiem natężonem, oddechem przyśpieszonym, oczekując jutrzenki. Godzina druga zrana zastała ją w tem samem obłąkaniu, a raczej uniesieniu. Skoro tylko ujrzała różowe światło poranku, odbijające się na dachach i niepewne wyobrażenie krzyża na ścianie, który objęła rękami, powstała z mocą, ucałowała nogi Boga męczennika i zeszła ze schodów, okrywszy się płaszczykiem. Przybyła do kraty zamkowej właśnie wtenczas, kiedy patrol otwierał ją dla wpuszczenia warty Szwajcarów, a przesunąwszy się poza żołnierzami, wypadła na ulicę gdy dozorca jeszcze rozmyślał, coby to za kobieta wymykała się tak rano, z zamku.