groźbą na ustach i ręką, wzniesioną do wykonania tej groźby. Pijacy na widok munduru, a bardziej jeszcze przekonani dowodem siły tego, co go nosił, uciekli.
— A! miljon djabłów!... — rzekł oficer — wszak to panna La Valliere.
La Valliere, odurzona tem, co się stało, zmieszana wymienieniem swego nazwiska, podniosła oczy i poznała d‘Artagnana.
— Tak, panie, to ja — i chwyciła go za rękę — Pan będziesz moim obrońcą, nieprawdaż, panie d‘Artagnan? — dodała błagalnym głosem.
— Niezawodnie, że będę pani bronił, ale, mój Boże, dokąd pani idzie o tej godzinie?
— Idę do Chaillot.
— Idziesz pani do Chaillot, tędy? ależ to zupełnie w innej stronie.
— O! to bądź pan tak dobry wskazać mi drogę i towarzyszyć mi choć kilka kroków.
— Bardzo chętnie.
— Ale jakże się to stało, że pana tu spotkałam? Jakimże cudem znalazłeś się tu pan na moją obronę? Zdaje mi się, doprawdy, że albo marzę, albo mi się zmysły pomieszały.
— Znalazłem się tu dlatego, że mam dom na placu Greve, oto ten, na którym jest figura Najświętszej Panny, i że, odbierając tam pieniądze od lokatorów, nocowałem w nim, i dziś raniutko wyszedłem do pałacu, aby obejrzeć warty.
I podał jej rękę. La Valliere szła prędko. Jednakże pośpiech nie zdołał ukryć mocnego osłabienia, d‘Artagnan spostrzegł to i radził spocząć; La Vailliere odmówiła.
— Zapewne pani nie wiesz, gdzie jest Chaillot?
— Nie wiem.
— To bardzo daleko.
— Mniejsza o to.
— Przynajmniej mila.
— Pójdę i milę.
D‘Artagnan nic nie odpowiedział.
Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T4.djvu/67
Ta strona została uwierzytelniona.
— 67 —