Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T4.djvu/70

Ta strona została uwierzytelniona.
—   70   —

— Do djabla — rzekł do siebie — ona od tego zaczyna, na czem inne kończą, to bardzo rozczulające.
Wówczas La Valliere, która z osłabienia usiadła na kamieniu, powstała i udała się ku klasztorowi Karmelitanek, oświeconemu promieniami wschodzącego słońca. D‘Artagnan postępował za nią zdaleka. Drzwi klasztoru były nawpół otwarte; uczyniwszy znak pożegnania ręką, wślizgnęła się przez nie jak cień i znikła mu z oczu.
D‘Artagnan, pozostawszy sam, zamyślił się głęboko nad tem, co zaszło.
— Na honor, jestem teraz, jak to mówią, w fałszywem położeniu; zachować podobną tajemnicę jest to samo, co mieć żarzący się węgiel w kieszeni i zawsze spodziewać się ognia. Nie zamilczeć zaś tego, na co się przysięgło, to także nieszlachetnie. Lecz zwykle dobre myśli przychodzą mi wtenczas, kiedy biegnę, ale tym razem bodajbym się mylił, zdaje mi się, że dobrze się nalatam, nim znajdę rozwiązanie dla tego zagadnienia.
— Dokąd biec? Ha, najlepiej będzie ku Paryżowi, tylko biegnijmy prędko.
Piąta uderzyła na zegarze zamkowym, gdy d‘Artagnan zapytał o króla, lecz ten, pracując wczoraj długo z panem Colbertem, spał jeszcze.
— Ha — rzekł d‘Artagnan do siebie — La Valliere prawdę mi powiedziała, że król nie wie o niczem. Gdyby tylko połowę tego wiedział, co się stało, cały Pałac Królewski byłby o tej godzinie przewrócony niezawodnie do góry nogami.