Fouquet obok wielkich przymiotów ma także swoje ułomności.
— A któż ich niema, panie Colbert?
— Wasza Królewska Mość ma je także — rzekł zuchwale Colbert, umiejąc w potrzebie użyć ciężkich dział w lekkiej rozprawie, jak strzały, która pomimo ciężaru przedziera powietrze za pomocą piór, co ją otaczają.
Król uśmiechnął się.
— Jakąż to ułomność ma pan Fouquet?... — rzekł.
— Zawsze jednę, Najjaśniejszy Panie... mówią, że się zakochał.
— Zakochał się?... a w kim?...
— Nie wiem z pewnością.... Nie wdaję się w te miłostki, jak to mówią.
— Ależ musisz wiedzieć, kiedy o tem mówisz.
— Słyszałem tylko wymawiane...
— Co?
— Nazwisko.
— Jakie?
— Ale go nie przypominam sobie.
— Powiedz!
— Zdaje mi się, że to jedna z dam księżny.
Król zadrżał.
— Więcej wiesz, niż chcesz powiedzieć — odrzekł król.
— Ale, Najjaśniejszy Panie!... zapewniam, że nie.
— Przecież wszystkie te panny nam są znane, i, mówiąc nazwiska ich zkolei, może wpadniesz na to, którego zapomniałeś.
— Nie, Najjaśniejszy Panie.
— Spróbuj.
— Będzie to nadaremne, Najjaśniejszy Panie!... kiedy idzie o nazwisko kobiety skompromitowanej. Pamięć moja staje się wówczas żelazną skrzynią, od której klucz zgubiono.
Chmura przeszła po czole królewskiem.
Ale, chcąc się pokazać panem siebie samego, wstrząsnął głową i rzekł:
Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T4.djvu/72
Ta strona została uwierzytelniona.
— 72 —