— Jesteś mojem życiem i duszą. Czyż nie dusza rządzi nami?
— A więc kochasz mnie, Najjaśniejszy Panie?...
— Na kolanach, ze złożonemi rękami, kocham cię z całej siły, jaką Bóg mi udzielił, tak mocno, że gdybyś życia mego zażądała, oddałbym ci je z radością.
— Kochasz mnie?
— O tak.
— A więc niczego już nie żądam więcej na tym świecie. Daj mi rękę, Najjaśniejszy Panie, i pożegnajmy się. Doświadczyłam bowiem w tem życiu najwyższego szczęścia, jakie mi było przeznaczone.
— O!.. nie!... Nie mów tego, że już doświadczyłaś, gdyż życie twoje to nie wczoraj, to dziś, to jutro, to zawsze. Dla ciebie cała przyszłość, dla ciebie wszystko, co mam. Niech nie będzie myśli o rozłączeniu się naszem, ani o rozpaczy. Miłość jest potrzebą dusz naszych, miłość niech będzie naszem bóstwem. Będziemy żyli jedno dla drugiego.
— O!... Najjaśniejszy Panie, wszystko to jest tylko marzeniem.
— Dlaczego?
— Gdyż niepodobieństwem jest, abym powróciła na dwór... Wygnana!... jakże mam ciebie zobaczyć?... Nie lepiejże pozostać w klasztorze i żyć w radosnem wspomnieniu twojej dla mnie miłości. Zastanów się, Najjaśniejszy Panie, mógłżebyś żyć z kobietą wypędzoną, którą matka twoja splamiła podejrzeniem, a siostra napiętnowała karą.
— Ludwiko! Nie będziesz wygnaną!
— Widać, Najjaśniejszy Panie, nie słyszałeś księżny.
— Odwołam się do mojej matki.
— O!... nie widziałeś i matki.
— I ona także?... o, biedna Ludwiko, a więc wszyscy byli przeciw tobie.
— Tak, tak, biedna Ludwika, którą, upadającą pod brzemieniem burzy, tyś przybył dobić.
— Przebacz!
Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T4.djvu/89
Ta strona została uwierzytelniona.
— 89 —