Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T4.djvu/94

Ta strona została uwierzytelniona.
—   94   —

— Opieka, jaką Wasza Królewska Mość okrywa La Valliere, nakazuje mi uszanowanie.
— Powtarzam, nie chwytajmy się za słowa, wiesz pani dobrze, że, jako głowa szlachty francuskiej, winienem mieć w opiece sławę ich rodzin, gdy pani wypędzisz czy to pannę La Valliere, albo każda inną.
Księżna wzruszyła ramionami.
— Albo każdą inną, powtarzam — dodał król — a ponieważ takie postępowanie pozbawia dobrego imienia, chcę więc dowiedzieć się, co zaszło takiego, ażebym mógł albo potwierdzić, lub odwołać to postanowienie.
— Zmienić moje postanowienie?... — zawołała księżna wyniośle. — Jakto? jeżelim wypędziła od siebie jednę z mojego orszaku, Wasza Królewska Mość rozkażesz mi ją przyjąć napowrót.
Król milczał.
— Jako kobieta, nie ulegnę temu nadużyciu, przechodzącemu granice przyzwoitości, bo, ulegając, nie byłabym już księżną krwi, córką króla, lecz ostatnią ze wszystkich, niższą nawet od wypędzonej sługi.
Król podskoczył ze złości.
— Nie, to nie serce bije w twoich piersiach, a jeżeli tak postępujesz ze mną, nie bierz za złe, że i ja podobnej użyję surowości.
Cios trafia często przypadkiem do zamierzonego celu. Słowa, które król bez żadnego wymówił zamiaru, ugodziły w księżnę i zachwiały na chwilę. Bała się, aby król kiedykolwiek nie użył odwetu.
— Wreszcie — rzekła — czegóż żądasz, Najjaśniejszy Panie?
— Pytam panią, co uczyniła panna La Valliere?
— Jest największą, jaką tylko znam intrygantką, poróżniła aż do pojedynku dwóch przyjaciół i tyle dała powodów do osławienia siebie, że na jej nazwisko wszyscy się wzdrygają.
— Ona! ona!... — rzekł król.