Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T5.djvu/102

Ta strona została uwierzytelniona.
—   102   —

— Trudneby do uwierzenia było, wszak prawda?... Wierzaj mi jednak, i pożegnajmy się. Oto wynik powrotu do łask.
— Do łask?..
— Tak. Uśmiechasz się?... A!... drogi hrabio, czy wiesz, dlaczego to przyjąłem?... czy się domyślasz?...
— Ponieważ Wasza książęca mość nadewszystko miłujesz, sławę.
— O!... nie, wcale to nie zaszczytne brać na cel dzikie plemiona. Nie tak ja sławę pojmuję, a jest wszelkie prawdopodobieństwo, że co innego tam znajdę... Chciałem tylko i chcę tego, pojmujesz drogi hrabio?... aby życie moje, w którem tyle dziwacznych świateł się łamało w ciągu lat pięćdziesięciu, aby tym ostatnim promieniem trysnęło.
— Książę, czemu coś podobnego przypuszczać — odezwał się zaniepokojony Athos. — Jak można sądzić, aby życie, pełne świetnej chwały, miało zgasnąć tak nędznie?...
— Czyż myślisz, prostoduszny człowieku, że, nierobię rozgłosu?... O!... aby go dziś zdobyć, dziś, gdy jest książę królewski, pan de Turenjusz i wielu innych moich współczesnych, mnie odmirałowi Francji, synowi Henryka IV-go, królowi Paryża, czy co innego pozostaje prócz szukania śmierci? Cordieu! będą mówili o mnie, wierzaj mi; a ja wbrew wszystkiemu i wszystkim będę zabity.
— Dość tego, mości książę — odparł Athos — dość tej przesady, którą okazywałeś dotąd jedynie w męstwie nieustraszonem.
— Peste! drogi przyjacielu, nielada to męstwo iść na szkorbut, dezynterję, szarańczę, strzały zatrute.
Następnie książę, zwracając się do Raula, który od początku tej rozmowy wpadł w głębokie zamyślenie.
— Młodzieńcze — rzekł — wiem ja tu o pewnem winie, Vanoreyskiem, o ile mi się zdaje...
Raul pośpieszył spełnić rozkaz księcia.
Tymczasem pan de Beaufort, ująwszy rękę Athosa, zapytał:
— Co myślisz z nim robić?