Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T5.djvu/110

Ta strona została uwierzytelniona.
—   110   —

Mężczyzna w twoim wieku nie powinien pozostawiać samej kobiety tych lat, co ona.
— Więc niema na świecie dobrej wiary? — rzekł na to Raul.
— Nie, wicehrabio — spokojnie odpowiedziała Montalais. — Winnam ci jednak powiedzieć, że, gdybyś zamiast kochać Ludwikę chłodno i filozoficznie, starał się miłość w niej wzbudzić...
— Dość tego, pani, proszę — przerwał jej Raul. — Czuję, iż wszyscy jesteście z innego wieku niż ja. Umiecie drwinkowiać uprzejmie i śmiać się ze wszystkiego. Ja kochałem pannę de...
— Pocieszyłeś się pan?... cierpko zagadnęła Montalais.
— Nie, nigdy nie znajdę pociechy.
— Nie zrozumieją cię ludzie, panie de Bragelonne.
— Mało mnie to obchodzi. Ja sam aż nadto dobrze rozumiem siebie.
I powstał pełen gniewu i oburzenia.
— Widzę odezwała się Montalais, — że jesteś nieuleczony i że Ludwika ma o jednego nieprzyjaciela więcej.
— Jednego więcej nieprzyjaciela?
— Tak, faworyty są niezbyt dobrze widziane na dworze francuskim.
— O!... dopóki ma kochanka, aby jej bronił, czyż to nie dosyć? Wybór jej padł na człowieka takiego stanowiska, że wobec niego wrogowie nie znaczą nic.
Lecz zastanowiwszy się nagle:
— A wreszcie, w tobie, pani, ma przyjaciółkę — dodał z odcieniem ironji, która nie ześlizgnęła się po Montalais, bez zadraśnięcia młodej kobiety.
— Mnie? O!.. nie: nie należę już do tych, na które panna de La Valliere raczy spoglądać, ale...
To ale, ciężarne groźbą i burzą; to ale, na które zabiło serce Raula zwiastujące tyle bólu dla tej, którą niegdyś tak kochał; to ale, zawierające tyle znaczenia w ustach kobiety takiej, jak Montalais, zostało przerwane dość wyraźnym szme-