— Przyjacielu drogi, ja jestem jak ten skarb, znaleziony na pustyni. Ten, kto go znalazł, chciałby zabrać ze sobą, ale nie może; chciałby zostawić, lecz boi się tego uczynić. Król nie wezwie mnie z powrotem, bojąc się, że nikt inny tak dobrze pilnować tu nie będzie, a żal mu, że nie ma przy sobie, bo czuje, iż nikt tak, jak ja, wiernie nie potrafi mu służyć.
— To samo, że nie wiesz pan nic pewnego — zauważył Raul to samo dowodzi, iż pobyt pański tutaj jest czasowym tylko i że powrócisz do Paryża.
— Kapitanie! — przerwał Saint-Mars — zapytaj tych panów, po co przyjechali na wyspę.
— Słyszeli o klasztorze Benedyktynów na Ś-tym Honoriuszu i o doskonałem polowaniu na Ś-tej Małgorzacie.
— Może raczą zapolować razem z panem?
D‘Artagnan podziękował.
— Kiedy wyjeżdżają? — dodał gubernator.
— Jutro — odparł d‘Artagnan.
Saint-Mars poszedł obejść fortecę i zostawił d‘Artagnana samego z mniemanymi hiszpanami.
— Otóż to życie i towarzystwo obrzydłe! — zawołał d‘Artagnan. — Ja niby rozkazuję temu człowiekowi, a on mnie szpieguje. Chodźmy lepiej strzelać króliki, to nas rozerwie trochę. Przechadzka nie będzie długą i męczącą. Wyspa ma długości półtorej mili, a tylko pół szerokości, nie większa jest od parku. Chodźmy zabawić się nieco...
— Pójdziemy, dokąd ci się podoba, d‘Artagnanie, lecz nie dla rozrywki, tylko ażeby pogadać swobodnie.
D‘Artagnan rozkazał przynieść strzelby.
— Teraz odpowiedzcie na zapytanie, uczynione przez tego podejrzliwego Saint-Marsa; co myślicie robić na naszych wyspach?
— Pożegnać się z tobą!
— Pożegnać się? Co to znaczy? Raul odjeżdża?...
— Tak.
— Założyłbym się, że z panem de Beaufort.
Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T5.djvu/135
Ta strona została uwierzytelniona.
— 135 —