Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T5.djvu/136

Ta strona została uwierzytelniona.
—   136   —

— Z panem de Beaufort! O! ty wszystko odgadujesz, drogi przyjacielu.
— Przyzwyczajenie.
Podczas, gdy tak rozmawiali, Raul z ciężką głową, z sercem zbolałem, usiadł na skale omszałej, położył muszkiet na kolanach, a patrząc na morze, to znów na niebo, pozwolił oddalić się myśliwym. D‘Artagnan zauważył nieobecność młodzieńca.
— Zawsze taki zgnębiony, wszak prawda? — odezwał się do Athosa.
— Ugodzony śmiertelnie!
— Sadzę, że przesadzasz. Raul jest mężny... Serca szlachetne mają dwie powłoki. Skoro pierwsza krwawi, druga stawia opór...
— Nie! — odrzekł Athos — Raul tego nie przeżyje.
— Mordioux! — syknął d‘Artagnan smutny.
Nie dorzucił ani słowa więcej.
Po chwili zaczął:
— Dlaczego pozwalasz mu jechać?
— Bo chce tego.
— A sam czemu z nim nie jedziesz?
— Bo nie chcę patrzeć na zgon syna...
D‘Artagnan spojrzał prosto w oczy przyjaciela.
— Wiesz o tem — ciągnął hrabia, opierając się na ramieniu kapitana — wiesz, że w życiu mojem mało czego się obawiałem. Otóż teraz boję się nieustannie, strach ten nurtuje mnie, nie mogę go przezwyciężyć; boję się dożyć dnia, w którym będę trzymał w objęciu trup tego nieszczęśliwego dziecka.
— O! — jęknął d‘Artagnan.
— On umrze, wiem to, jestem pewny, a ja nie chcę patrzeć na jego śmierć.
— Kto umiera, ten wygrywa, kto patrzy na śmierć, ten traci. Wiedzieć o tem, że nie spotkam już nigdy, nigdy na ziemi tych, których oglądałem z radością... wiedzieć, że nigdzie nie będzie już d‘Artagrnana, nie będzie Raula, o!... Stary jestem, nie mam już odwagi: proszę Boga, aby miał wzgląd na moją słabość; lecz, jeżeli prawica jego dosięgnie mnie w ten sposób,