Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T5.djvu/141

Ta strona została uwierzytelniona.
—   141   —

Na znak d‘Artagnana, ukryli się za węgieł arkady.
— Co się stało:... — rzekł Athos.
— Zaraz się dowiecie, patrzcie tylko. Więzień powraca z kaplicy...
Przy świetle krwawych błyskawic, w szarej mgle, ciskanej wiatrem z obłoków, ujrzeli o kilka kroków poza gubernatorem idącego poważnie człowieka w czarnem ubraniu, z maską stalową na twarzy, przytwierdzoną do takiegoż samego kasku, zakrywającego mu całą głowę.
Ogień z nieba rzucał płowe odbłyski na powierzchnię błyszczącej stali, które, igrając w ciemności, wydawały się spojrzeniami, ciskającemi błyskawice.
Pośrodku galerji wiezień przystanął, patrzył na horyzont bezmierny, oddychał powietrzem, siarką przesyconem, i zdawał się pić krople ciepłego deszczu; następnie jęknął boleśnie.
— Chodź pan — odezwał się Saint-Mars ostro, w obawie, że więzień za długo spogląda po za mury. — Chodź pan prędzej!..
— Powiedz: „Wasza wysokość!“ — zawołał z ukrycia Athos głosem tak uroczystym i strasznym, że gubernator zatrząsł się cały.
Athos oddawał zawsze cześć majestatowi upadłemu.
Więzień obrócił się.
— Kto tu mówi?... — zapytał Saint-Mars.
— Ja — odpowiedział d‘Artagnan, ukazując się. — Wiesz pan przecie, że taki jest rozkaz.
— Nie nazywajcie mnie ani panem, ani Wysokością — rzekł zkolei więzień, głosem, który poruszył do głębi Bragelona — nazywajcie mnie „przeklętym!...“
Poszedł, a drzwi żelazne zawarły się za nim.
— Otóż, to nieszczęśliwy!... — mruknął głucho muszkieter, wskazując pokój, zamieszkany przez księcia.