— Żegnam — wymówił d‘Artagnan, wskakując na siodło.
Koń pomknął i oddalił jeźdźca od przyjaciół.
Trzy dni szybko upłynęły. Długie serdeczne rozmowy z ojcem dodały sił Raulowi, uspokoiły jego wzburzony umysł. Przyszedł wieczór ostatni, jaki mieli spędzić ze sobą Athos i Raul.
Athos zarzucił swój płaszcz na ramiona Raula i uprowadził go do miasta, gdzie już roiło się od ludzi jak w ogromnem mrowisku.
W niewielkiem oddaleniu spotkali cień jakiś, kryjący się, jak gdyby w zawstydzeniu. To Grimaud, niespokojny o swego pana, czekał tu na niego.
— Kochany Grimaud!.. — zawołał Raul — przyszedłeś powiedzieć, że czas już odjeżdżać, wszak prawda?
— Sam?... — mruknął Grimaud, wskazując Raula i patrząc z wyrzutem na hrabiego.
— Ty zawsze masz rację!.. — rzekł Athos. — Raulu, nie pojedziesz samotnie na, obcą ziemię, nie oddalisz się bez przyjaciela, który cię będzie pocieszać i przypominać wszystkich, których kochałeś.
— Ja!... — rzekł Grimaud.
— Tak, ty!... — zawołał Raul, wzruszony do głębi.
— Kochany Grimaudzie — rzekł Athos — niestety! bardzoś już stary.
— Tem lepiej — odparł tenże z uczuciem.
— Za chwilę odpływamy — dodał Raul — a tyś nie przygotowany...
— Już — rzekł Grimaud i pokazał klucze od swoich i swego młodego pana kufrów, razem związane.
— Nie możesz przecie opuścić pana hrabiego — zaprotestował Raul — nigdy się z nim nie rozłączałeś?
Grimaud spojrzał smutnie na Athosa, jak gdyby chciał jego i swoje postanowienie zbadać.
Hrabia milczał.
— Pan hrabia będzie zadowolony — odpowiedział stary sługa.
Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T5.djvu/144
Ta strona została uwierzytelniona.
— 144 —