— Z Malty?.. — rzekła Montalais.
— Nie jesteś pani daleką od prawdy, na honor!
— A więc z wyspy?... — zapytała La Valiere.
— Nie będę pani męczył domysłami: wracam z miejsca, z którego w tej chwili odpływa pan de Beaufort do Algieru.
— Czy widziałeś pan armję?... — zapytało kilka głosów.
— Tak, jak panie widzę teraz — odrzekł d‘Artagnan.
— Czy jest tam dużo przyjaciół?... — odezwała się panna de Tonnay-Chareinte chłodno lecz w taki sposób, aby zwrócić uwagę na to, co powiedziała.
— Są tam panowie de La Guilletiere, de Monk, de Bragelonne — odrzekł d‘Artagnan.
La Valliere zbladła.
— Pan de Bragelonne?.. — zawołała chytra Athenais — Jakto!... i on pojechał na wojnę!...
Montalais udepnęła ją w nogę, lecz to nic nie pomogło.
— Czy wiesz pan, co mi się zdaje?... — ciągnęła bez litości, zwracając się do d‘Artagnana.
— Nie wiem, proszę pani, a chciałbym bardzo wiedzieć.
— Mnie się zdaje, że ci panowie, którzy wybrali się do Algieru, są to wszystko ludzie w miłości nieszczęśliwi, a zatem postanowili spróbować, czy czarne piękności nie będą dla nich łaskawsze, niż nasze białe dziewice.
Niektóre z pań zaczęły się śmiać; biedna La Valliere mieszała się coraz bardziej.
Montalais kaszlała z całych sił.
— Myli się pani — przerwał d‘Artagnan — mówiąc, że kobiety w Dżidżeli są czarne; wprawdzie nie są też białe, ale żółte...
— Żółte!
— Proszę się nie dziwić; nie można sobie wyobrazić nic piękniejszego nad taką płeć przy oczach czarnych i ustach pąsowych, jak korale...
— Tem lepiej dla pana de Bragelonne — dodała panna Tonnay-Charente. — Biedny chłopiec! będzie mógł się łatwiej pocieszyć.
Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T5.djvu/149
Ta strona została uwierzytelniona.
— 149 —