Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T5.djvu/150

Ta strona została uwierzytelniona.
—   150   —

Po tych słowach nastała cisza głęboka.
D‘Artagnan doszedł do wniosku, że słodkie i czułe kobietki, niewinne i bez żółci, jak gołąbki, gryzą się pomiędzy sobą nie gorzej, niż tygrysy i niedźwiedzie.
Nie wystarczano to Athenais, że pokryła trupią bladością lica La Valliery, pragnęła teraz, aby zarumieniła się ze wstydu.
Zaczęła więc na nowo:
— Czy wiesz, Ludwiko — rzekła — ciężki masz grzech na sumieniu?...
— Cóż to za grzech?... — zapytała nieszczęśliwa, oglądając się napróżno za poparciem otaczających.
— Jeżeli Bragelonne tam znajdzie śmierć — ciągnęła nielitościwa dziewczyna — ty temu będziesz winna.
Ludwika napół żywa wzięła pod rękę kapitana muszkieterów, na którego twarzy malowało się głębokie wzruszenie.
— Chciałeś pan pomówić ze mną, panie d‘Artagnan — rzekła głosem od łez nabrzmiałym. — Cóż mi powiesz zatem?
D‘Artagnan zaprowadził Ludwikę w głąb galerii! zaczął.
— To, co miałem pani powiedzieć, już usłyszałaś od panny Tonnay-Charente, wprawdzie wyrażone brutalnie, lecz niemniej przeto prawdziwie.
Ludwika wydała cichy jęk i zgnębiona tym nowym ciosem, uciekła, jak ptaszę zranione, które pragnie umrzeć w samotności.
Znikła we drzwiach galerji, w chwili, gdy król wchodził przeciwnemi drzwiami.
Ludwik XIV szukał spojrzeniem La Valliery, a nie znalazłszy jej, zmarszczył brwi i zwrócił się do kłaniającego się z uszanowaniem d‘Artagnana.
— A! to pan — rzekł — stawiłeś się na zawołanie, kontent jestem z pana.
Była to najwyższa oznaka zadowolenia królewskiego; dużo ludzi, poszłoby na śmierć, ażeby tylko usłyszeć te słowa.
Przy wejściu króla, damy honorowe i dworzanie otoczyli