Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T5.djvu/155

Ta strona została uwierzytelniona.
—   155   —

— Wybacz, panie d‘Artagnanie — rzekł — że nie przyjmuję cię tak, jak wypada przyjąć wysłańca królewskiego.
Ostatnie słowa wymówił tonem tak smutnym i zrezygnowanym, iż dreszcz przejął jego przyjaciół.
— Ekscelencjo! — odparł d‘Artagnan — przychodzę do pana w imieniu króla, lecz tylko dla odebrania dwustu pistolów.
— Złotem będzie wypłacony — rzekł Fouquet, dając znak intendentowi, który wyszedł natychmiast z czekiem, podanym przez d‘Artagnana.
— Spokojny byłem o wypłatę — rzekł tenże — kasa jest odpowiedzialna...
Bolesny uśmiech zarysował się na bladej twarzy Fouqueta.
— Niedobrze panu?... zapytała pani de Belliere.
— Czy znowu atak?.. — zapytała pani Fouquet.
— Nic mi nie jest, dziękuję — odrzekł minister.
— Czy chory jesteś, ekscelencjo?... — zapytał z kolei d‘Artagnan.
— Dostałem febry po uroczystościach w Vaux.
— Zaziębienie zapewne, w ogrodzie, w nocy?
— O nie; miałem wzruszenia, ot i wszystko.
— Zanadto wziąłeś pan do serca wizytę króla — odezwał się La Fontaine, nie podejrzewając, iż wypowiedział świętokradztwo.
— Nigdy nie można zanadto brać do serca przyjęcia swego króla — rzekł łagodnie Fouquet do poety.
— Chciałeś pan zapewne powiedzieć, że za wiele trudu zadał sobie pan minister — przerwał d‘Artagnan. — Zaprawdę ekscelencjo, nie widziano chyba nigdy gościnności takiej, jak ta, jaką otoczyłeś króla u siebie...
Na twarzy pani Fouquet malowało się wyraźnie, że jeżeli mąż jej spełnił obowiązek swój względem króla, król mu nie odpłacił tą samą monetą.
Lecz d‘Artagnan znał straszną tajemnicę... on jeden znał ją tylko i Fouquet drugi... tych dwóch ludzi nie miało odwagi ani żałować się, ani obwiniać...