Przyniesiono kapitanowi złoto, miał właśnie pożegnać towarzystwo, gdy Fouquet, wstając, wziął szklankę i kazał drugą podać d‘Artagnanowi.
— Panie — rzekł — za zdrowie króla, cobądź się stanie.
— I za zdrowie wasze, ekscelencio, cobądź się stanie.
Po tych złowróżbnych słowach, pożegnał całą kompanię i wyszedł; wszyscy powstali i przysłuchiwali się odgłosów ostróg, brząkających na schodach marmurowych.
— Sądziłem przez chwilę, że po mnie a nie po moje pieniądze przysłał — rzekł Fouquet, próbując uśmiechu.
— Po pana!... — zawołali zebrani jednogłośnie — a toż dlaczego? na Boga!
— Nie łudźmy się, kochani bracia epikurejczycy — rzekł minister — nie chcę porównywać nędznego grzesznika z Bogiem, którego czcimy, lecz przypomnijcie, że zebrał niegdyś swych przyjaciół na ucztę, jaką nazywamy Wieczerzę Pańską, była to uczta pożegnalna, jak ta obecnie...
Ze wszystkich stron stołu ozwały się zaprzeczenia.
— Zamknijcie drzwi — rzekł Fouquet.
Służba się usunęła.
— Przyjaciele — ciągnął minister, głos zniżając — czem ja byłem niegdyś? a czem jestem teraz? Porozumiejcie się pomiędzy sobą i odpowiedźcie. Taki, jak ja człowiek, upada przez to samo, że już się nie wznosi; a cóż powiedzieć dopiero gdy upadł rzeczywiście? Nie mam już pieniędzy; nie mam kredytu; mam tylko wrogów potężnych i przyjaciół, którzy nic nie mogą...
— Panie mój!... — zawołał Pellisson, powstając — ponieważ wypowiedziałeś szczerze, co myślisz, my także objawiamy nasze zdanie. Tak, wiemy o tem, jesteś zgubiony, lecisz w przepaść bez ratunku, lecz wstrzymaj się... Pierwsza rzecz, ile ci pozostało pieniędzy?
— Siedemset tysięcy liwrów — rzekł minister.
— Zaledwie na chleb powszedni — szepnęła pani Fouquet.
— Zatem biegnę na pocztę, zamawiam konie, a ty, panie, zabieraj się, trzeba uciekać!
Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T5.djvu/156
Ta strona została uwierzytelniona.
— 156 —