Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T5.djvu/161

Ta strona została uwierzytelniona.
—   161   —

naodkrywała tajemnic, różnych sekretnych machinacyj, że Colbert przez chwilę sądził, iż ma z samym szatanem do czynienia. A gdy zapytał ją naiwnie, dlaczego tak okrutnie nienawidzi Fouqueta:
— A dlaczego pan go nienawidzisz?... — odrzekła.
— Różnica zdań w polityce, szanowna księżno, sprowadza zwykle nienawiść pomiędzy ludźmi. Według mego zdania, pan Fouquet działał na szkodę interesów monarchy.
— To jeszcze nie wszystko. Jak daleko sięga twoja ambicja?
— Nie mam jej wcale.
— Powiedz mi nakoniec, czy chodzi ci o zgubę pana Fouqueta, czy nie? Odpowiedz mi bez wykrętów.
— Mnie o niczyją zgubę nie chodzi.
— Nie pojmuje zatem, dlaczegoś mi tak drogo zapłacił za listy Mazariniego, dotyczące Fouqueta, tak samo, jak pojąć nie mogę, poco całą tę korespondencję przedstawiłeś królowi?
Colbert patrzył na księżnę osłupiałym wzrokiem.
— Ja znów nie mogę pojąć — odezwał się — jak pani śmiesz mi to wymawiać, pani, która wzięłaś za to pieniądze?
— Dlatego — odparła stara dama — że trzeba wiedzieć przecie czego chcemy, chyba, że nie jesteśmy w możności zrobić tego, co zamierzamy...
— Właśnie też — rzekł Colbert, zbity z tropu tą prostą logiką.
— Jakto, więc nie możesz?
— Przyznaję, że nie jestem w stanie zwalczyć niektórych wpływów, działających na króla...
— Na korzyść pana Fouqueta? Jakież to wpływy? Poczekaj, może ja zgadnę...
— I owszem, proszę pani...
— La Valliera?
— Wpływ słaby bardzo, żadnej znajomości interesów, brak ducha intrygi...
— Pan Fouquet zalecał się przecież do niej...
— Nie może go bronić, aby to jej nie zaszkodziło.