Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T5.djvu/172

Ta strona została uwierzytelniona.
—   172   —

ga, i od razu głosem urzędowym wyrzeknę: „Ekscelencjo, w imieniu króla, aresztuję cie!“
— Przyrzekasz mi pan szczerość, jeśliby do tego przyszło?... — rzekł minister.
— Przysięgam, na honor! Lecz obecnie nie zanosi się na nic podobnego, wierz mi, ekscelencjo.
— Skąd wiesz o tem, panie d‘Artagnan?... Ja sądzę przeciwnie.
— Nie słyszałem, aby była mowa o czemkolwiek — odrzekł d‘Artagnan.
— Nie wierzę!... — bąknął Fouquet.
— Pomimo gorączki jesteś, ekscelencjo, najprzyjemniejszym człowiekiem. Król z pewnością kocha pana w głębi duszy.
Fouquet się skrzywił.
— A pan Colbert?... — rzekł — czy on także mnie kocha?
— Nie mówię o panu Colbercie — odrzekł d‘Artagnan. — O! to wyjątkowy człowiek! być może że on pana nie kocha, lecz mordioux! wiewiórka, jeżeli tylko zechce, może uciec przed jaszczurką.
— Mówisz do mnie jak przyjaciel, i wierz mi, że w życiu mojem nie spotkałem człowieka z takim rozumem i z takim jak pan sercem.
— Tak się panu podoba mówić — rzekł d‘Artagnan. — Czekałeś pan aż do dnia dzisiejszego, ażeby mi powiedzieć ten komplement!
— O! ślepoto ludzka!... — mruknął Fouquet.
— Otóż znów chrypka — rzekł d‘Artagnan. — Napij się, ekscelencjo, ziółek. — I podał mu napełnioną filiżankę.
Fouquet przyjął i podziękował uśmiechem.
— To już takie moje szczęście — mówił muszkieter. — Dziesięć lat ocierałem się o pana, wtedy kiedy grzebałeś się w złocie; cztery miljony rocznej pensji sam dla siebie posiadałeś, ekscelencjo, a spostrzegłeś mnie dopiero w chwili...
— W chwili upadku — przerwał Fouquet. — Tak, to prawda, prawda święta, panie d‘Artagnan.
— Ja tego nie mówię.