— Lecz myślisz tak, co na jedno wychodzi. Otóż jeżeli upadnę, to wierz moim słowom, iż codzień będę powtarzać, bijąc się w czoło: „Głupi szaleńcze! miałeś pana d‘Artagnan pod ręką, a nie poznałeś się na nim! złotem go nie obsypałeś!
— Za wiele łaski — rzekł kapitan — to też przepadam za waszą ekscelencją.
— Jeszcze jeden, który myśli inaczej, niż pan Colbert — rzekł minister.
— Ten Colbert więcej dręczy ekscelencję, niż gorączka nawet!
— Mam słuszne powody — rzekł Fouquet. — Osądź sam, proszę.
I opowiedział szczegóły podróży gabarem oraz tajemne prześladowania Colberta.
— Czyż to nie najlepszy znak upadku mojego?
D‘Artagnan spoważniał.
— Racja — rzekł. — Tak, to źle pachnie, jak mawiał pan de Treville.
Mówiąc to, utkwił w ministra wzrok, pełen znaczenia.
— Prawda, kapitanie, że jestem skazany nieodwołalnie? Prawda, że król sprowadził mnie do Nantes, ażeby wydalić z Paryża, gdzie otoczony jestem ludźmi, zawdzięczającymi stanowisko swe wpływom moim, i po to, ażeby zawładnąć moją Belle-Isle?...
— Gdzie jest obecnie pan d‘Herblay!... — przerwał d‘Artagnan.
Fouquet podniósł głowę.
— Mnie osobiście — ciągnął d‘Artagnan — zaręczyć to mogę, król nic nie mówił przeciw panu, ekscelencjo.
— Naprawdę?
— Król rozkazał mi udać się do Nantes, to prawda, i rozkazał mi nic nie mówić o tem panu de Gesvres. — Król rozkazał mi zabrać brygadę muszkieterów, co wydawać się może zbytecznem, ponieważ kraj jest spokojny.
— Cóż dalej?... — zapytał Fouquet.
Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T5.djvu/173
Ta strona została uwierzytelniona.
— 173 —