Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T5.djvu/174

Ta strona została uwierzytelniona.
—   174   —

— Kilka jeszcze nic nie znaczących rozkazów, jako to: strzec zamku, strzec wszystkich mieszkań, nie pozwolić panu de Gesvres zaciągnąć żadnej warty... panu de Gesvres, pańskiemu przyjacielowi.
— A względem mnie — zawołał Fouquet — jakie rozkazy?
— Nie odberałem żadnego polecenia, eksclencjo.
— Panie d Artagnan... tu chodzi o mój honor, o życie moje może... Czy mnie nie zwodzisz?
— Ja!... w jakimże celu? Czyż panu co zagraża? Aha, jeden jeszcze rozkaz, dotyczący ekwipaży, statków i łodzi na rzece...
— Rozkaz?
— Tak, lecz to pana nie powinno obchodzić. Prosta ostrożność policyjna.
— Jakaż to, kapitanie?
— Ażeby nie pozwolić wyjechać ani odpłynąć z Nantes nikomu, bez karty z podpisem królewskim.
— Wielki Boże! lecz...
D‘Artagnan zaczął się śmiać.
— Wszystko to wejdzie w wykonanie dopiero po przyjeździe króla do Nantes; widzisz zatem, ekscelencjo, że rozkazy pana nie dotyczą.
Fouquet zamyślił się, d‘Artagnan udawał, że tego nie zauważa.
— Zwierzając się ekscelencji ze wszystkich otrzymanych rozkazów, daję tem samem dowód wielkiego przywiązania, jako też i tego, jak mi chodzi, ażeby ją przekonać, że żaden z tych rozkazów nie jest skierowany przeciwko niemu.
— Zapewne — rzekł Fouquet roztargniony.
— Powtórzmy sobie zatem — ciągnął kapitan z oczami utkwionemi w ministra: — Strzec bacznie i surowo zamku, w którym wyznaczono kwaterę waszej ekscelencji, wszak prawda?... Czy znasz pan ten zamek?... A! ekscelencjo, to prawdziwe więzienie! Usunąć zupełnie pana de Gesvres, który szczyci się pańską przyjaźnią. Zamknąć wszystkie bramy miasta i przystanie rzeki, z wyjątkiem jednego wejścia; lecz