Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T5.djvu/175

Ta strona została uwierzytelniona.
—   175   —

to wszystko dopiero po przybyciu króla. Gdybym podobne rzeczy opowiadał komuś, co ma sumienie zaniepokojone, a nie takiemu człowiekowi, jak pan jesteś, to jest pierwszemu dostojnikowi królestwa, pojmujesz pan, że skompromitowałbym się na wieki? Boć to pyszna okazja dla kogoś, co miałby ochotę umknąć! Ani policji, ani straży; rzeka wodna, żadnych rozkazów, drogi wszystkie otwarte, a pan d‘Artagnan zmuszony nawet dać swoich koni, jeżeli zażądają! Panie Fouquet, to powinno pana zupełnie uspokoić, gdyż król nie byłby mi zostawił tyle swobody, gdyby żywił jakie złe zamiary względem swego ministra. A teraz, ekscelencjo, żądaj ode mnie wszystkiego, co ci się podoba, jestem na twoje rozkazy, a wzamian ośmielę się prosić o jednę tylko przysługę: pozdrowisz, ekscelencjo, ode mnie Aramisa i Porthosa, w razie jeżelibyś udał się do Belle-Isle, jak to masz prawo uczynić, nie tracąc ani chwili czasu, nawet nie przebierając się, nie zdejmując szlafroka, w którym obecnie jesteś.
Przy tych słowach muszkieter skłonił się głęboko, rzucił jeszcze przyjaznym wzrokiem na ministra i znikł za drzwiami. Nie doszedł jeszcze schodów przedsionka, a już Fouquet bezprzytomny prawie, szarpał za taśmę dzwonka, wołając:
— Koni! szykować gabar!
Nikt nie odpowiadał.
Minister zerwał się i ubrał w to, co znalazł pod ręką.
— Gourville!... Gourville!... — wołał, wsuwając zegarek do kieszeni.
Ciągnął jeszcze za dzwonek, powtarzając ciągle:
— Gourville!... Gourville!...
Gourville wpadł blady, zdyszany.
— Uciekajmy! uciekajmy!... — krzyknął Fouquet, gdy go ujrzał.
— Zapóźno!... — rzekł wierny przyjaciel nieszczęśliwego Fouqueta.
— Zapóźno! Dlaczego?
— Posłuchaj pan...